Zbiórki

Monika Koszna, Poznań

Badania genetyczne szansą na zdrowie i dalsze leczenie

Cześć! Mam na imię Monika, mam 38 lat. We wrześniu 2015 r. zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy szyjki macicy. W listopadzie 2015 r. przeszłam operację usunięcia macicy z przydatkami i węzami chłonnymi. W wieku 35 lat nagle zawalił się mój cały świat. Na niecałe pół roku przed chorobą zakochałam się i moje życie stało się kolorowe, gdy poznałam Konrada. Do dzisiaj jest ze mną i wspiera tak, jak wspierać powinien partner. Przeszłam trudną operację, potem leczenie onkologiczne tj. chemioterapię i radioterapię. Choroba pozbawiła mnie takiego atrybutu kobiecości, jakim jest możliwość posiadania dzieci, ale nie była w stanie odebrać mi woli walki i woli życia. Dzielnie zniosłam to wszystko i po leczeniu zaczęłam wracać do zdrowia, pracy, sportu. Korzystanie z każdego nowego dnia nabrało nowego znaczenia. Niestety w 2018 r. badania kontrolne przyniosły złe wiadomości - przerzuty nowotworu do miednicy. Pojawiły się guzy umiejscowione przy żyłach biodrowych i moczowodzie. Niestety lekarze nie podejmą się operacji z uwagi na ich położenie. Kilka badań nie dało ostatecznej odpowiedzi. Zaproponowano mi standardowo chemioterapię lub radioterapię. Niestety skuteczność tego leczenia nie da efektu, gdyż są to miejsca słabo ukrwione. Nie ma możliwości wykonania markerów na raka szyjki macicy. Zwarta i gotowa do walki rozpoczęłam szukać innego rozwiązania. Szansą na wyzdrowienie i życie są badania molekularne wielogenowe. Z uwagi na długi czas po operacji należało sprawdzić próbki, czy takie badania mogą się odbyć. Udało się i próbki przeszły pozytywnie wstępną analizę jakości pod kątem badania wielogenowego. Celem jest wykonanie badania molekularnego z tkanki nowotworu​,​ aby znaleźć geny "kierujące" rozwojem danego typu raka, ale także po to, by sprawdzić czy istnieją mutacje w obrębie badanych genów​. Badania takie wykonywane są poza granicami kraju, w Szwajcarii lub Węgrzech. Możliwe są badania dla 58 genów metodą NGS. Koszt takiego badania to 3700 EUR, nie ma refundacji przez NFZ. Jest to przepustka do znalezienia mutacji w obrębie badanych genów jak również do terapii celowanych skorelowanych i nieskorelowanych z profilem molekularnym oraz badań klinicznych w Polsce i za granicą. Będą to kolejne koszty, o których dowiem się po tych badaniach genowych. Obecnie jestem na etapie poszukiwań funduszy na realizację powyższych badań, aby przejść dalej do kolejnego etapu - leczenia. Byłoby to dla mnie szansą na wyzdrowienie. MOJE ŻYCIE I ZDROWIENIE NIE ZALEŻĄ JUŻ TYLKO ODE MNIE, A OD WSZYSTKICH, KTÓRZY ZDECYDUJĄ SIĘ MI POMÓC. Biorąc pod uwagę znaczne koszty takiego leczenia, zwracam się z wielką prośbą do przyjaciół, znajomych i ludzi dobrej woli o drobne wsparcie. Nie poddam się, będę walczyć!

108 zł z 18 000 zł
0%
Maria Czajkowska, Warszawa

Pomóżcie nam sfinansować dalsze leczenie

Nasza kochana mama, babcia i teściowa Maria Czajkowska wiosną 2018 r. dowiedziała się, że jej dotychczasowy zdrowy organizm bardzo mocno zaskoczył ją i całą naszą rodzinę – usłyszeliśmy bardzo trudne do zrozumienia słowa… Zdiagnozowano złośliwy nowotwór jelita grubego z mutacja BRAF V600E bez stwierdzonych cech niestabilności mikrosatelitarnej. Zamiast cieszyć się wnukami, na które tak długo czekała, mama musiała podjąć heroiczną walkę o zdrowie i życie. Poddała się operacji chirurgicznej i chemioterapii. Ten etap leczenia okazał się nieskuteczny. Nie zawieszamy pomimo tego podjętej walki… Zależy nam na możliwości podjęcia kolejnych słusznych kroków, szukamy możliwości, które pomogłyby wrócić mamie do zdrowia, przedłużyć życie, gdyż mama bardzo chciałaby poznać swojego wnuka, który niebawem ma się urodzić. Mama jest w dobrej formie, jak na tego typu schorzenie, dlatego wierzymy, że uda się zastosować dodatkowe leczenie z dobrym rezultatem klinicznym. Obecnie mama przyjmuje chemie doustną i leki przeciwbólowe. Z uwagi na rodzaj mutacji nowotworu i brak odpowiedzi na dotychczasową chemioterapię, nie mamy szans na sukces procesu leczniczego, jeśli nie podejmiemy próby leczenia terapią celowaną. Szczególnie dobre rezultaty uzyskują pacjenci objęci celowanymi terapiami w trakcie leczenia zagranicznego. Dążymy do tego, aby leczenie w Polsce nowotworu jelita grubego, zarówno w przypadku leczenia refundowanego oraz tego już niefinansowanego w ramach ubezpieczenia zdrowotnego było skuteczne. Jednakże na chwilę obecną polscy specjaliści rozkładają z ubolewaniem ręce… Chcielibyśmy móc skorzystać z terapii nie trzymając się ograniczeń refundacyjnych oraz zbadać indywidualne cechy guza i precyzyjnie dobrać terapie celowaną, co z dotychczasowych już badań wiemy, że jest bardzo kosztochłonne. Ubiegamy się o uzyskanie tzw. drugiej opinii - konsultacji medycznej za granicą, dzięki której moglibyśmy odbyć wizytę w jednym z europejskich ośrodków onkologicznych i spotkać się z tamtejszymi lekarzami specjalistami. Dodatkowo chcielibyśmy wesprzeć naszą Marysię hipertermią, jako metodą dodatkowego uzupełnienia leczenia nowotworu. Mama cierpi na silne bóle także w okolicy kręgosłupa, gdyż obecnie już mniej aktywny tryb życia zaczyna zabierać jej witalność, którą w szczególności próbujemy aktywizować spotkaniami z wnukami i rodziną, ale także masażami, pomagającymi pozbyć się chociażby części dolegliwości. W celu zagwarantowania mamie maksymalnej wygody zdecydowaliśmy się na masaże domowe - są to usługi wyłącznie płatne. Z góry bardzo dziękujemy za okazane zainteresowanie, poświęcony czas, modlitwę oraz ewentualne umożliwienie pomocy materialnej, wszystkim ludziom dobrej woli, którzy postanowią wspomóc w dążeniu do zdrowia naszą bohaterską, wyjątkowo dzielną i kochaną mamę, babcię i teściową Marię. W obecnej sytuacji nie chcielibyśmy tracić cennego czasu...

1 966 zł z 50 000 zł
3%
Katarzyna Kaizer, Łódź

Konsultacje, tłumaczenie i diagnostyka, a potem operacja

Witam, mam na imię Kasia. Jestem szczęśliwą mamą 9-letniej córeczki. W 2014 r. los sprawił mi psikusa i zamiast jechać na wakacje pojechałam do szpitala. Niestety, tam już zostałam. Zdiagnozowali u mnie GUZA OKOLICY SZYSZYNKI. W Zgierzu zostałam zoperowana przez wspaniałego lekarza. Mimo bardzo trudnej operacji (ze względu na umiejscowienie guza) wszystko poszło dobrze. Potrzebowałam trochę czasu, aby dojść do siebie. Było ciężko, ale nie poddałam się, walczyłam niemal każdego dnia. Chciałam wrócić do zdrowia i zacząć ponownie normalnie żyć życiem jak sprzed operacji. Z czasem zaczęłam bawić się z córką, chodzić z nią na spacery, plac zabaw. Przestałam widzieć podwójnie. Mogłam znów czytać. Zaczęłam spotykać się z przyjaciółmi. Wróciłam do pracy. Zaczęłam robić rzeczy, które może robić każda zdrowa osoba. I tak się czułam. Zapomniałam o chorobie. Niestety, ponowny rezonans magnetyczny z dnia 21/11/2018 r. wykazał w III-ej komorze masę resztkową guza oraz aktywne wodogłowie. 29/12/2018 r. wykonano endoskopową wentriculostomię III komory. Dzięki Bogu przebieg zabiegu był pomyślny. Lekarz udrożnił mi przepływy. Zostało usunięte wodogłowie, ale niestety obraz potwierdził miejscową wznowę guza, który z każdym kolejnym rezonansem rośnie. 19/03/2019 r. miałam wizytę lekarską u neurochirurga, który mnie operował w 2014 r. Lekarz zalecił zaczekać i od 06/2019 r. raz na rok robić rezonans magnetyczny w celu ustalenia przyrostu guza i dalszego leczenia. W przypadku pogorszenia stanu zdrowia niezwłocznie mam przyjechać do szpitala. Mamy 03/2022: guz z każdym rezonansem jest większy. Za chwilę kolejny rezonans i czekanie, niepewność... Strasznie się boję. Mam 9-letnią córkę i kochającego męża. Chcę dla nich żyć. Widzieć jak córka dorasta, idzie do szkoły, pracy. Wrócić do zdrowia. Zacząć żyć bez bólów głowy, strachu przed każdym kolejnym dniem. PROSZĘ O POMOC. POMÓŻ MI ZEBRAĆ PIENIĄDZE NA KOSZTOWNE WIZYTY LEKARSKIE, BADANIA, DIAGNOZĘ, DOJAZDY I OPERACJĘ. Niestety ponowne otwarcie głowy wiąże się z bardzo dużym ryzykiem. Samo umiejscowienie guza (III komora głowy - guz okolicy szyszynki) i zrosty powodują ryzyko powikłań. W Polsce nie zostałam zakwalifikowana na leczenie metodami mniej inwazyjnymi niż otwarcie głowy m.in. metodą protonową - w Krakowie, cybernożem - w Wieliszenie, ze względu na bliskość narządów sąsiadujących z guzem. Dlatego proszę o wsparcie finansowe w celu dalszego leczenia poza granicami naszego kraju. Dziękuję w imieniu moim, mojej córki i męża.

11 056 zł z 75 000 zł
14%
Tadeusz Majda, Będzin

Pomóż mi wygrać z rakiem jelita grubego!

Szanowni Państwo, mam 69 lat, przez całe życie pracowałem zawodowo oraz aktywnie uczestniczyłem w codziennym życiu. W sierpniu 2018 roku po badaniu kolonoskopii zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy odbytnicy z rozsiewem do wątroby i płuc. We wrześniu 2018 r. po konsultacji lekarskiej poddałem się radioterapii, a następnie chemioterapii, która jest mi podawana dwa razy w miesiącu. W grudniu 2018 r. przeprowadzono badanie tomografii komputerowej klatki piersiowej, jamy brzusznej i miednicy. Wniosek po badaniu potwierdził liczne meta w wątrobie, guzek lewej nerki, drobne guzki płuc. Od stycznia 2019 r. poddany zostałem dalszemu leczeniu chemioterapii jako pacjent z trzeciej linii leczenia. W Polsce mogę skorzystać wyłącznie z leczenia paliatywnego, ponieważ dla takich pacjentów jak ja brak jest dostępu do leczenia aktywnego. Podejmowane przeze mnie działania wzmacniające organizm w walce z nowotworem oraz koszty, które są z tym związane, w tym konsultacje medyczne, poszukiwanie rozwiązań w ratowaniu życia na własną rękę znacznie przewyższają moje możliwości finansowe. Zachorowania na raka jelita grubego stanowią w polskiej populacji drugą najliczniejszą po raku płuca grupę zachorowań na nowotwory oraz drugą przyczynę zgonów z powodów onkologicznych. Szanse na przeżycie 5 lat z chorobą ma zaledwie co drugi Polak i jest to wynik znacznie gorszy od średniej europejskiej. Dziękuje wszystkim darczyńcom za nawet najdrobniejsze kwoty, które każdego dnia pomagają mi w walce z chorobą. Ilość badań diagnostycznych, konsultacji i sesji chemioterapii (już ponad 30 chemii za mną) jest przytłaczająca, ale tylko dzięki nim mam siłę dalej walczyć o swoje życie. DZIĘKUJĘ!

10 186 zł z 20 000 zł
50%
Magdalena Janusz, Warszawa

Po ciężkiej walce z rakiem piersi WYGRAŁAM!

Szanowni Państwo, 3 lata temu zachorowałam na złośliwego raka piersi. Leczenie chemioterapią i radioterapią było długie, ciężkie i pełne bólu. Po dwudziestu chemioterapiach i kilkunastu radioterapiach mój organizm jest bardzo wyczerpany, skutków ubocznych jest całe mnóstwo - ból kości, głowy, brzucha. Z przeprowadzonych badań kontrolnych wynika, że udało mi się wyzdrowieć, ale również wynika, że mogę mieć wznowę choroby, ponieważ posiadam gen BRCA1. Dlatego też muszę walczyć o przedłużenie okresu życia poprzez zastosowanie prewencyjnej mastektomii i odbudowy. NFZ nie pokryje tych kosztów w całości. Chcę szukać nowoczesnych nierefundowanych leków oraz możliwości leczenia poza granicami kraju. Ponoszę również koszty zakupu leków, które zmniejszają dolegliwości bólowe. Mimo bólu i braku siły nadal mam ochotę żyć i staram się być aktywna. Zapraszam wszystkich chętnych do pomocy.

12 245 zł z 50 000 zł
24%
Beata Maślanka, Łódź

Pomóż mi opłacić rehabilitację, leki, konsultacje i dojazdy.

Nazywam się Beata Maślanka, mam 50 lat i mieszkam w Łodzi. Od urodzenia choruję na porażenie mózgowe dziecięce, a w maju 2018 roku zachorowałam na raka zagięcia esicy jelita cienkiego. Diagnoza lekarska powaliła mnie z nóg. Choroba była na tyle zaawansowana, że w lipcu 2018 r. przeszłam radioterapię z chemioterapią, bo guz w jelicie miał rozmiar 8 cm. W listopadzie 2018 r. przeszłam operację usunięcia guza wraz z macicą i przydatkami, operacja trwała 7 godzin. Od dawna zmagam się z porażeniem mózgowym z niedowładem kończyn dolnych, a teraz jeszcze trudniej mi się poruszać. Prowadzę sama gospodarstwo domowe, utrzymuję się z renty socjalnej. Moje środki na utrzymanie nie wystarczają na leczenie, na badania u specjalistów, na leki oraz na rehabilitację medyczną. Proszę o wsparcie. Z góry dziękuję za dobre serce. Na leczenie potrzebuję 20 tysięcy zł. Pieniądze te potrzebne mi są na rehabilitację medyczną. Długotrwały pobyt w szpitalu i ciężka operacja spowodowały, że mam kłopoty w poruszaniu się i z codziennym funkcjonowaniem. Chemia spowodowała neuropatię i osłabienie mięśni oraz kłopoty w poruszaniu się i wykonywaniu wszystkich prac manualnych. Nie jestem w stanie przejść niewielkiego odcinka drogi ani wykonać jakiejkolwiek pracy w domu. Choroba ta zabrała mi resztki radości życia.

1 109 zł z 5 000 zł
22%
Krzysztof Kocański, Justynów

Leczenie chłoniaka Hodgkina

Witam, mam na imię Krzysiek i mam 38 lat. W 2018 roku zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy - chłoniak Hodgkina. Często u chorujących na ten rodzaj nowotworu powiększają się węzły chłonne obwodowe – zlokalizowane np. pod pachami, co powoduje szybsze zdiagnozowanie choroby. Wmoim przypadku guz znajduje się w śródpiersiu. Cała procedura rozpoznania choroby trwała około 5 miesięcy. Diagnoza jest bardzo trudnym momentem, ale to dopiero początek długiej i trudnej drogi leczenia. Wiąże się ona ze sporymi wydatkami na diagnostykę, dojazdy do placówek medycznych, wizyty lekarskie. Bardzo ważne w leczeniu onkologicznym jest odpowiednie odżywianie i wzmocnienie organizmu, który czeka duże wyzwanie w postaci chemioterapii. W trakcie leczenia podjęliśmy się badania płynnej biopsji - test obejmujący analizę prognozy i odpowiedzi na chemioterapię w różnych typach nowotworów. Obniżenie aktywności zawodowej powoduje, że koszty leczenia są dla mnie nie do udźwignięcia. Boję się, że finanse, a właściwie ich brak zaprzepaszczą nadzieję na zatrzymanie choroby! Muszę walczyć! Mam dla kogo - jestem tatą dwóch synów: Szymona, 4 lata i Mateusza, 7 lat. I stąd mój apel do Was o chociażby najmniejszą wpłatę, która zabezpieczy mi dalszy etap leczenia, pomoże wykonać dodatkowe płatne badania, opłacić leki, dojazd do placówek medycznych itp. Wierzę, że z Waszą pomocą uda mi się osiągnąć ten cel i wrócić do zdrowia. Dziękuję.

10 527 zł z 16 000 zł
65%
Bogusława Król, Świeszyno

Proszę o wsparcie w leczeniu nowotworu wątroby.

Witam, mam na imię Bogusława. Mam 53 lata i jestem spełnioną, pełną życia żoną, mamą i babcią. Od urodzenia mieszkam w Świeszynie, niewielkiej, malowniczej miejscowości niedaleko Koszalina. W wolnych chwilach, z dala od miejskiego zgiełku, uwielbiam spędzać wolny czas będąc na świeżym powietrzu. Odpoczywam spacerując, porządkując przydomowy ogród, dyskutując przy kawie z bliskimi i angażując się w życie lokalnej społeczności. Od niespełna 30 lat pracuję w dużym, sieciowym sklepie. Praca sprawia mi wielką satysfakcję głównie z powodu braku monotonii. Dzięki niej mam sporo ruchu i możliwość pracy z niezliczoną ilością ludzi, zarówno współpracowników, jak również klientów. Jestem osobą pogodną, żywiołową i pracowitą. Wraz z mężem zawsze staraliśmy się wpajać trójce naszych dzieci, że rodzina, szczerość, pracowitość to najważniejsze wartości w życiu. Los poddał nas próbie po raz pierwszy 25 lat temu, gdy poważnemu wypadkowi uległ mój mąż. Pierwsze diagnozy brzmiały jak wyrok - wózek inwalidzki. Dzięki wytrwałości, ciężkiej pracy i wsparciu najbliższych udało się pokonać przeciwności. Dziś mąż jest w stanie nie tylko samodzielnie się poruszać, ale mimo niepełnosprawności pracować, dbać o dom i rodzinę. To wszystko scementowało nas jeszcze bardziej i uwrażliwiło na krzywdę i potrzeby innych. Kolejny cios los zadał w czerwcu 2018 r. - nowotwór złośliwy wątroby, ale po kolei... Jednego ze styczniowych wieczorów, odpoczywając po pracy w domu, poczułam silny, przenikliwy ból brzucha. Gdy tradycyjne metody zawiodły, a dolegliwości nasilały się, wezwaliśmy pogotowie ratunkowe. Niechętnie zabrano mnie na SOR w Koszalinie.Tam, po wielu godzinach oczekiwania stwierdzono, że to jedynie niestrawność, i że muszę odpocząć. Wówczas w głowie zapaliła się pierwsza lampka ostrzegawcza, ale za radą lekarzy postanowiłam więcej odpoczywać. Po kilku tygodniach bóle wróciły. Postanowiliśmy, że powinnam dokładnie się przebadać i odnaleźć przyczynę występujących dolegliwości. Po tygodniach prywatnych (dla zaoszczędzenia czasu) wizyt, serii badań i analiz, podczas kolejnego badania USG jamy brzusznej, lekarza jednej z prywatnych, koszalińskich przychodni zaniepokoił guz na wątrobie. Po wizycie i kolejnych badaniach w rekomendowanym przez koszalińskich lekarzy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. Janusza Korczaka w Słupsku postawiono, do dziś budzącą we mnie lęk, diagnozę - nowotwór wątroby. Przez kolejne dni, tygodnie czas przyspieszył. Niezliczone i niekończące się rozmowy telefoniczne, konsultacje ze specjalistami z kolejnych klinik, szpitali, ze znanymi naszym znajomym lekarzami... Jakie podjąć kroki? Kto podejmie się leczenia? Czy konieczna jest operacja? Rokowania? Chemioterapia? Radioterapia? Kiedy? Gdzie? Odpowiedź zwykle była podobna, niepomagająca – „proszę czekać…” 1 października 2018 r. w Klinice Chirurgii Wątroby i Chirurgii Ogólnej Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. dr Antoniego Jurasza w Bydgoszczy przeszłam operację usunięcia prawego płata wątroby i pęcherzyka żółciowego. Po tygodniowej obserwacji, pełna obaw, ale i nadziei opuściłam szpital i wróciłam do domu. Po kolejnych tygodniach konsultacji, specjaliści nie byli zgodni co do dalszego leczenia. Przeprowadzono ponowne badania, które przyniosły kolejne, niepokojące wyniki, tzn. zmiany, będące (mówiąc wprost) zmianami nowotworowymi. Lekarze z Bydgoszczy z powodu m.in. złego stanu wątroby nie byli zgodni co do dalszego leczenia, dlatego zalecili mi wizytę i konsultacje w Centrum Onkologii – Instytucie im. Marii Skłodowskiej – Curie w Warszawie. Pełni kolejnych obaw, z teczką pełną licznych dokumentów, wyników badań, opinii, pojechaliśmy do Warszawy. Sprawy nabrały tempa. Zdecydowano o podjęciu leczenia skojarzonego - chemio i radioterapii. 14 stycznia 2019 r. (rok po pierwszych symptomach) przyjęłam pierwszą z serii chemioterapii. Zmęczona, ale pełna nadziei walczę z chorobą dla siebie i bliskich. Ciężka choroba, jaką bez wątpienia jest rak, przynosi ze sobą nie tylko strach, niepokój, zmęczenie chorego i bliskich, ale niestety też duże koszty leczenia. Kolejne wizyty, konsultacje, badania, analizy, dojazdy do coraz bardziej oddalonych od Koszalina placówek medycznych, hotele, kosztowne lekarstwa, a także dieta, którą muszę stosować mocno nadszarpnęły domowy budżet. Ostatni rok pochłonął nie nasze siły i nadzieje, bo tego nam nigdy nie zabraknie, lecz oszczędności… Zawsze byłam osoba pomocną i służącą radą. Z uwagą i zaangażowaniem starałam się służyć innym. Dziś to ja zwracam się z prośbą o wsparcie. Uprzejmie proszę wszystkich ludzi dobrego serca o przekazanie nawet najmniejszego wsparcia finansowego i jednocześnie z całego serca za każdą taką pomoc bardzo dziękuję.

19 221 zł z 20 000 zł
96%
Stanisław Twardowski, Warszawa

Pomóż Stanisławowi kopnąć raka w tyłek.

Stanisław Twardowski to mój niezwykły Tata, od 45 lat czuły mąż mojej Mamy, wspaniały dziadek moich córek – 5-letniej Ewuni i 7-letniej Emilki, które go bardzo kochają oraz życzliwy teść mojej żony – Alicji. Jestem dorosłym facetem i niełatwo mi opisać, jak ważny dla nas wszystkich jest mój Tata, ale napiszę krótko – jest niezastąpiony. Tata ma 69 lat, całe życie pracował jako architekt i projektant. Stworzył niezliczoną ilość pięknych przedmiotów i wnętrz, jak również budynków. Jako młody człowiek współtworzył projekty aut, w tym jednego - sportowego. Pracował na Akademii Sztuk Pięknych, na wydziale wzornictwa jako wykładowca i uczył studentów, jak tworzyć rzeczy piękne i praktyczne, które będą cieszyły użytkowników i dobrze spełniały swoje funkcje. Mój Tata jest też artystą - wykonał dziesiątki niesamowitych rzeźb przy pomocy blachy mosiężnej i palnika. Dla mnie jest człowiekiem niezwykle twórczym, inspirującym i wyjątkowym. Być może dlatego zdiagnozowano u niego niezwykle wyjątkowy nowotwór. Glejaka złośliwego w środku rdzenia kręgowego. To niespotykane. 4 miesiące temu Tata zaczął się gorzej czuć i niedługo później stracił władzę w jednej z nóg. Dla całej naszej rodziny to był szok – Tata był zawsze bardzo aktywnym człowiekiem. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ustalić przyczynę i pomóc mu wrócić do zdrowia. Konsultowaliśmy jego przypadek z wieloma wybitnymi profesorami. Kilka tygodni Tata spędził w szpitalu, wykonano wiele badań, w tym tomografię i badania rezonansem magnetycznym. Specjaliści z trzech różnych ośrodków stawiali zupełnie rozbieżne diagnozy, każdy proponował inne leczenie, a stan Taty z tygodnia na tydzień się pogarszał… W rezultacie mieliśmy 3 skrajnie od siebie różne opinie o tym, co było przyczyną: pierwsza - zapalenie poprzeczne rdzenia, na które Tata zaczął być leczony, druga - ucisk przepukliny międzykręgowej na rdzeń, a trzecia - nowotwór złośliwy. W każdej z tych opcji leczenie powinno być inaczej prowadzone, a my nie wiedzieliśmy, która z diagnoz jest tą właściwą. Jeszcze w grudniu Tata chodził, o lasce, ale poruszał się sam. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia dostał od nas w prezencie wózek inwalidzki, z którego paradoksalnie bardzo się ucieszył, ponieważ w ciągu następnych kilku dni choroba odcięła mu całkowicie władzę w nogach. Zastosowane leczenie okazało się nieskuteczne. Nie mieliśmy już czasu, aby tu w Polsce w nieskończoność dalej sprawdzać, która z postawionych diagnoz okażę się tą właściwą. Wtedy podjęliśmy decyzję, że zawieziemy Tatę do Berlina. Berlin posiada największy szpital w Europie - Charite. Został założony jeszcze na początku XVIII w. Jest ośrodkiem uniwersyteckim. Posiada jeden z najbardziej zaawansowanych oddziałów neurochirurgii na świecie. Pracują tam neurochirurdzy zajmujący się najcięższymi przypadkami. Dawało to nadzieję, że tam rozwikłamy zagadkę, z czym mamy do czynienia i zaczniemy skuteczne leczenie. Lekarze w Charite w dwa tygodnie postawili jednoznaczną diagnozę. Poznaliście ją na początku tej historii. Jest to nowotwór złośliwy w środku rdzenia kręgowego - glejak. Jeden z najcięższych do pokonania. Lecz można go powstrzymać i zaleczyć. I żyć. To on spowodował u Taty paraliż dolnej części ciała. Ulokował się w dolnej części kręgosłupa, gdyby był w górnej - Tata już by nie żył. Tego glejaka można pokonać. Składa się na to kilka czynników: Tata ma ogromną wolę życia, jest też w najlepszych rękach tamtejszego profesora neurochirurgii, który go zoperował, wycinając tego paskudnego guza. Szpital Charite jest miejscem, w którym ratowano już ludzi z takich opresji. Skutecznie. A my zrobimy wszystko, żeby Tata był kolejnym z nich. Potrzebne są na to pieniądze. Wydaliśmy już wszystkie oszczędności na kilkutygodniowy pobyt w szpitalu Charite, pełną diagnostykę i operację wycięcia guza, która miała tam miejsce. Życie Taty zależy od dalszego leczenia, dlatego proszę Was o wsparcie. W ciągu 4 tygodni potrzebne jest około 400 tysięcy złotych, aby dokończyć terapię. Po operacji, która byłaby już niemożliwa w tym stadium choroby w Polsce, trzeba podjąć kilkutygodniową, bardzo precyzyjną radioterapię połączoną z chemioterapią, aby dobić nowotwór. I choć kwota wydaje się wielka, niewiele potrzeba żeby pomóc – każdy gest jest na wagę życia! Wierzę, że wspólnymi siłami skopiemy rakowi tyłek i „postawimy Tatę na nogi”. Z góry serdecznie dziękuję za każdą, nawet najmniejszą, pomoc! Maciek

83 486 zł z 400 000 zł
20%
Katarzyna Czepukojć, Warszawa

Nowotwór kradnie moje życie, moją sprawność. Pomóż mi ją uratować!

Mam na imię Katarzyna. W marcu skończę 42 lat. Jestem mamą dwójki dzieci - Julii (12 lat) i Oskara (18 lat). Od ponad trzech lat walczę z rakiem piersi. W chwili obecnej jest to już rozsiany proces nowotworowy. Mam przerzuty do kości i tkanek kręgosłupa, miednicy. Przyjmuję chemię i wlewy z kwasu zolendronowego. Wspomagam się również suplementacją. Od niespełna roku leczę się w Poradni Bólu przy Szpitalu Grochowskim w Warszawie. Trafiłam na cudowną Panią doktor, która dała mi nadzieję, że ból się leczy. Przyjmuję leki przeciwbólowe w tabletkach i plastry z opiatami na uśmierzenie bólu. Niestety nie zawsze ból udaje się uśmierzyć. W ciągu tego roku zostały mi już dwukrotnie zwiększone dawki tych leków. Żyję z bólem. Czy nauczyłam się z nim żyć? Nie do końca. Są dni, kiedy ból nie pozwala na wstanie z łóżka. Nie pozwala na zrobienie najmniejszej rzeczy. Z osoby aktywnej, która wszystko robiła na zwiększonych obrotach, stałam się osobą niedołężną. Lekarze niestety nie bardzo mają pomysł na to, jak mnie leczyć. Kręgi i żebra w kręgosłupie są złamane. Od niespełna 1,5 roku noszę gorset Jewetta. Niestety proces chorobowy się pogłębia. Jeśli nie znajdę pomocy, to w niedalekiej przyszłości czeka mnie wózek inwalidzki. I powolna śmierć, Śmierć w bólu, cierpieniu... W Niemczech i Czechach są kliniki, które z powodzeniem leczą takie przypadki jak mój. Obecnie potrzebuję środków na wykonanie badań diagnostycznych: USG jamy brzusznej, USG piersi, TK kręgosłupa, TK głowy, MRI odcinka piersiowego kręgosłupa, MRI odcinka lędźwiowego kręgosłupa, PET CT. Środki mi są potrzebne również na przetłumaczenie dokumentacji medycznej na język niemiecki i angielski przez tłumaczy przysięgłych. Bez tego nie będę mogła mieć choćby najmniejszej nadziei na lepsze leczenie. W obecnej chwili nie pracuję. Jestem na rencie. Mam orzeczoną całkowitą niezdolność na pracy i samodzielnej egzystencji. Początek trudnej drogi......Niespełna miesiąc po moich 38 urodzinach mój świat się zawalił. Od lekarza usłyszałam, że w lewym węźle pachowym mogą znajdować się komórki nowotworowe. Potem „zielona karta” i wizyta w Centrum Onkologii w Warszawie. Guz w lewej piersi wielkości 9 cm. Kolejne badania – diagnoza: rak złośliwy, inwazyjny G2. Szok, niedowierzanie. Przecież regularnie się badałam – mammografia, usg piersi. Patrząc na moje dzieci nie mogłam uwierzyć, że mogę nie doczekać ich dorastania. Rozpacz, załamanie, morze łez. Aż wreszcie myśl – walczymy. Wszystkie ręce na pokład. Mam dla kogo żyć – dla siebie, dla dzieci, dla rodziny.12 maja 2017 r. pierwsza chemia – najpierw czerwona, a po niej biała. Po 4 miesiącach, 22 września 2017 r. – koniec wyczerpującego mój organizm leczenia chemią. Kolejne konsylium lekarskie – zapada decyzja o przeprowadzeniu radykalnej mastektomii lewej piersi z usunięciem węzłów chłonnych.4 października 2017 r. operacja – jestem Amazonką.Rozpoczynam radioterapię na tzw. głębokim wdechu. Równocześnie przechodzę hormonoterapię – zażywam tabletki, a co 28 dni dostaję zastrzyk z izotopem, który inwazyjnie działa na kości – osłabia je oraz powoduje ich bardzo silny ból. Lekarz prowadzący sugeruje profilaktyczne usunięcie jajników razem z jajowodem – co ma zminimalizować ryzyko pojawienia się nowych ognisk choroby nowotworowej. Niestety w ramach NFZ nie wykonuje się operacji o charakterze profilaktycznym. Tylko prywatnie. Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych już mnie nie obejmuje. Pomoc ze strony publicznej służby zdrowia skończyła się po naświetlaniach. Ostatnie miesiące to był dla mnie bardzo trudny okres – wyniszczająca organizm ciężka chemioterapia, której towarzyszyła silna neutropenia i leukopemia. Potem operacja, radioterapia i ciężka walka o usprawnianie ręki, która trwa do dzisiaj. Ze względu na mój stan zdrowia zmuszona jestem do korzystania z masaży limfatycznych. Niestety nie zostały mi przyznane w ramach NFZ i muszę za nie płacić prywatnie. Do tego dochodzą leki, które przyjmuję codziennie, a które pochłaniają już większość naszych funduszy. Długotrwała chemioterapia i radioterapia spowodowały, że moje zdrowie i sprawność jest w bardzo złym stanie. Moje kości chorują. Ta choroba to osteoporoza, w wyniku której doznałam zaniku kostnego. Ale najgorsza była diagnoza: kompresyjne złamanie trzonów TH7, TH8, TH9, TH10, TH11 z obniżeniem ich wysokości oraz złamanie blaszek granicznych górnych trzonów L1, L2, L3. Ból, jaki odczuwam jest niewyobrażalny. Każdy ruch, każdy krok to walka z cierpieniem. Od niespełna czterech tygodni muszę nosić Gorset Jewetta. Czeka mnie jeszcze kilka miesięcy noszenia go. Zaproponowano mi bardzo kosztowne i długie leczenie, które może spowodować poprawę mojego stanu zdrowia. W ostatnim czasie miałam wykonane badania diagnostyczne. Odbierając je miałam nadzieję, że wynik będzie bardzo dobry. Niestety… Choroba dała o sobie znać. Mam przerzuty do kości. Ponowne leczenie i strach co dalej. Światełkiem nadziei na życie jest dla mnie drogie leczenie, a w późniejszym czasie i długotrwała rehabilitacja. Onkologia dostępna w Polsce proponuje leczenie systemowe (chemioterapia, radioterapia) i nie daje zbyt dobrych rokowań. Nowoczesna onkologia poszukuje cały czas nowych terapii i leków, ale niestety większość z nich nie jest dostępna w Polsce, a jeśli już to jest bardzo droga. Potrzeba ogromnych funduszy, nieosiągalnych dla mnie i mojej rodziny. Aktualnie przyjmuję leki antyhormonalne oraz lek w ramach programu badań klinicznych, którego działanie polega na blokowaniu białek nazywanych kinazami zależnymi od cyklin 4 i 6, które regulują wzrost i podział komórek. Blokowanie tych białek może spowolnić wzrost komórek nowotworowych i opóźnić postęp choroby nowotworowej. Lek ten już niedługo przestanę przyjmować. Według lekarzy z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że po odstawieniu tego leku rak piersi powróci. Powróci mocniejszy, trudniejszy do wyleczenia. Bardzo się tego boję. Niestety lek ten nie jest refundowany. Koszt miesięcznej kuracji wynosi ok. 5 tys. euro. Z uwagi na moją bardzo trudną sytuację finansową nie jestem w stanie sama za niego zapłacić. Moja choroba i leczenie z nią związane pochłonęła już bardzo dużo pieniędzy. Wiem, że nic już nigdy nie będzie takie jak było, ale chciałabym żyć jak najpiękniej i jak najdłużej się da. Coraz częściej wspominam to, co było, to, co mogłam zrobić. Czasami marzę o tym, co chcę, żeby jeszcze się zdarzyło. Bardzo proszę Was o pomoc w powrocie do zdrowia. Chciałabym móc patrzeć jak moje dzieci stawiają pierwsze kroki w dorosłe życie. Wierzę w to, że nam się uda. Wpłaty od Państwa dadzą mi szansę na osiągnięcie tego celu. Ja i cała Moja Rodzina będziemy wdzięczni za każdą kwotę, którą Państwo zechcą wpłacić. Pomagać w potrzebie to wielka i wspaniała rzecz.

85 215 zł z 130 000 zł
65%
Gośka Markiewicz, Łuków

Potrzebuję pomocy w walce ze szpiczakiem

Moi Drodzy, mając 52 lata zachorowałam na szpiczaka. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie miałam czasu na rozpacz, przemyślenia, bo tak mocno zachorowałam, że myślałam tylko o tym, jak szybko muszę stawić czoła chorobie i poddać się leczeniu. Poważna infekcja górnych dróg oddechowych, zmiany kostne i bardzo słabe wyniki doprowadziły do sepsy. Zostałam wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną na ponad miesiąc. W sumie nie dawano mi żadnych szans i kilkakrotnie ściągano mnie na ten świat. Dzięki Bogu, mojej kochanej rodzinie i wspaniałym lekarzom wyszłam z tego. Uczyłam się chodzić, poruszać od nowa. Była ze mnie taka słaba, wychudzona roślinka. Pozostał mi niedowład nogi i połowy ręki. Cały rok jeździłam na chemioterapię albo leżałam w szpitalu. Nie było miesiąca, żebym była w domu. Moja kochana rodzina, dla której właśnie chcę walczyć i przetrwać to wszystko, pomagała mi bardzo nie tylko psychicznie, ale także fizycznie i finansowo.Nie prosiłam nikogo do tej pory o pomoc, ale teraz nie dajemy rady finansowo. Leki, dojazdy do szpitala i sprzęty rehabilitacyjne bardzo dużo nas kosztują, dlatego proszę bardzo - pomóżcie mi!Nie wiem, czy można pogodzić się z takim losem, ale wiem, że jedyne czego teraz pragnę to żyć i być dla moich bliskich, dla rodziny i dla tych, którzy się zawsze modlili. Moje życie nigdy mnie nie oszczędzało, ale może dzięki temu jestem taka silna i zdeterminowana do walki. Dziękuję za każdą pomoc z całego serca.

25 146 zł z 35 000 zł
71%
Elżbieta Gumulak, Wojkowice

Proszę o wsparcie w walce z rakiem piersi.

Mam na imię Ela, mam 37 lat. Wszystko zaczęło się w marcu 2018 roku, kiedy wyczułam guza w piersi. Aktualnie jestem po radykalnej mastektomii i potrzebuję dalszego leczenia: chemii i radioterapii. W międzyczasie muszę mieć długą rehabilitację ręki i łopatki, której funkcjonowanie jest zaburzone przez uszkodzony nerw. Z uwagi na swój młody wiek powinnam wykonać dodatkowe badania genetyczne nierefundowane przez NFZ. Proszę o wsparcie na leczenie, rehabilitację, badania genetyczne.

6 961 zł z 20 000 zł
34%